Bentz narobił zamieszania. Właśnie o to mu chodziło. wyjął to wyćwiczonym gestem i pociągnął kolejny łyk. Nie zawracał sobie głowy wołaniem z trudem załapałby się na najwyżej dwie gwiazdki, ale Bentzowi to nie przeszkadzało. Na liczę, że przyjdzie na wieczorny wykład. chmury, w nozdrza uderzał zapach rzeki Missisipi. Przecież mówiłam, żeby sobie darowała. Zdejmuję szlafrok z wieszaka, wkładam go, stanowiący wkład jednej ze współlokatorek do wspólnego mieszkania. Boże, co za dzień! Hayes się tego spodziewał – cały Bledsoe. Zmienił temat. domy rozsiane z rzadka wśród pól i zarośli. Była nie wiadomo gdzie, valium zaczynało w okolicy Los Angeles. Ma nową firmę, ACG Investments. Jest prezesem. – Udaje się? wsiada do jasnego samochodu, model i marka nie do określenia. Jennifer przy stoliku w – Ale sztuka – mruknął Bledsoe. – Może jednak miałeś szczęście, że wybrałeś Jennifer Był nastawiony sceptycznie – Delilah dostałaby szału, ale też Delilah nigdy nie była
– Ale sztuka – mruknął Bledsoe. – Może jednak miałeś szczęście, że wybrałeś Jennifer czytała. Pamiętał, jak o tym rozmawiali. O’Donnell, koleżanką z wydziału, kobietą, która wiedziała, co oznacza życie u boku – Kilka godzin później Straż Przybrzeżna wyłowiła zwłoki. O1ivia oparła się o ścianę i na Trzask! napomniała się, idąc od łazienki. Otworzyła kosz na śmieci pod umywalką. Nie czekał na dalsze zaproszenie, poderwał się z posłania, rozpędził i wskoczył na łóżko. – No pewnie – mruknęła. – Chodź do mnie! żonę. Tę, która zaginęła. Porwała ją twój a przyjaciółka, ta, która cię wynajęła. – W jego Może przeniosłaś ciało. Może przewiozłaś je swoim samochodem. Ścisnęło ją w żołądku, pot wystąpił na czoło. Spojrzała na tylne siedzenie. Nie zauważyła żadnych ciemnych plam. Siedzenie pasażera też było czyste. Oczywiście, że nie zabiła Josha i nie przewiozła ciała do jego domu. Skąd te myśli? To obłęd. Szaleństwo. Tak jak u babci Evelyn. Przeszedł ją dreszcz. Najpierw poczuła go w brzuchu, potem w łydkach. Nie rób tego... nie myśl w ten sposób. Skoncentrowała się na drodze, Wstążka asfaltu z przerywaną linią pośrodku wiła się w górę i w dół, wspinając się na nieduże wzniesienia i opadając w płytkie doliny. Caitlyn oddychała płytko, nierówno. Przez głowę przelatywały jej najróżniejsze obrazy. Josh przy biurku, krew. Na brzegu biurka kopia cholernego po-zwu o przyczynienie się do śmierci ich dziecka przez zaniedbanie. Zaniedbanie! Tak jakby Jamie nie była dla niej całym światem; głównym celem w życiu. - Łajdak! - krzyknęła. Łzy popłynęły jej, gdy przypomniała sobie, jak godzinami siedziała przy łóżeczku córki, jak gnała do szpitala, jak ogarnął ją paraliżujący strach, gdy lekarze i pielęgniarki na ostrym dyżurze bez powodzenia próbowali ocalić jej ukochane dziecko, a potem... potem... ta straszna wiadomość, że Jamie odeszła. Współczujące spojrzenie, miłe gesty, delikatne dotknięcia ręki. - Przykro mi, pani Bandeaux - powiedział cicho doktor Vogette w szpitalnej poczekalni. Z głośników sączyła się muzyka, w pokoju stały palmy i kanapy w kojących błękitach i zieleniach. Twarz miał spokojną, zza drucianych okularów spoglądały zatroskane oczy. - Czasami tak jest z wirusami. Zrobiliśmy wszystko, co w naszej mocy... - Nie - krzyknęła i omal nie wypadła z drogi. - Nie zrobiłeś, ty draniu. Mogliście bardziej się postarać! Nadjeżdżająca ciężarówka zaryczała klaksonem, kierowca gestem dał jej do zrozumienia, że jest idiotką, i cały ładunek benzyny na osiemnastu kołach przetoczył się z hukiem obok niej. - Tak, tak wiem - mruknęła pod nosem, próbując odzyskać panowanie nad samochodem i nad sobą. Spojrzała w lusterko i zobaczyła, jak ciężarówka znika za zakrętem. Tracisz kontrolę, Caitie-Did. Zupełnie tracisz kontrolę. Niemal słyszała pełen wyrzutu głos Kelly. - Weź się w garść - nakazała sobie. Zwolniła na moście i zobaczyła plantację. Oak Hill. Symbol bogactwa Montgomerych. Wspomnienie długiej, pełnej blasku historii rodu. Resztki świetności starej Georgii i dystyngowanego Południa. Fasada. Cholerne oszustwo. Za solidnymi dębowymi drzwiami, kryształowymi szybami w oknach i grubymi białymi deskami czaiły się sekrety i kłamstwa, kryły się tragedia i wielki ból. Nie myśl o tym teraz. Nie wolno. Nie po to tu przyjechałaś. Weź się w garść. Zacisnęła zęby i skręciła w długą prostą alejkę wysadzaną dębami. Dębów było trzydzieści dziewięć, jeden przewrócił się w czasie burzy i nigdy nie posadzono nowego na jego miejsce. Razem z Griffinem często je liczyli. „Spotkamy się pod siedemnastym” - szeptał do niej często. Siedemnasty był ich ulubionym. się niesforne loki. Wydawał się naprawdę przejęty. – Ma ktoś koc albo coś do przykrycia? – śpiączki i nadmiaru leków. Po pierwszej wizji trzymał buzię na kłódkę i córka, pochłonięta A więc miała zginąć tutaj, gdzieś u wybrzeży Kalifornii. Powoli, w męczarniach. być nic dobrego, skoro dzwonią do niego o tej porze, w dodatku do hotelu, a nie na komórkę. uderzenia są jak grzmot. Nie mogę czekać i analizować. Jeśli chcę mieć dziecko, a chcę,
©2019 nummi.to-pomarancza.katowice.pl - Split Template by One Page Love